Hej kochane :)
Jeżeli ktoś śledzi mojego bloga i czekał na posta, to bardzo przepraszam za taką słabą aktywność:) kończenie pracy licencjackiej i ostatnie kosmetyczne poprawki w niej oraz zaliczenia na uczelni pochłaniają cały mój czas. Nie zapominam oczywiście o treningach. :) W maju minęło pół roku, od kąd powiedziałam "dość" leżeniu przed TV i opychaniem się kolejnymi paczkami Lay'sów. Przez to 6 miesięcy moje życie bardzo się zmieniło i myślę, że na lepsze :) mocno imprezowy tryb życia zamieniłam na fit! Oczywiście, zdażały się odstępstwa i nawet jeden maraton imprezowy (dlatego można stwierdzić, że mimo treningów cały kwiecień zawaliłam) ale nie poddaje się i cisnę dalej! :)
Jestem z siebie bardzo dumna, ale mam wrażenie, że i tak nie tak bardzo, jak dumny ze mnie jest mój chłopak. To on był dla mnie największą motywacją i wspierał mnie w chwilach zwątpienia. Zawsze, kiedy chciałam się poddać dawał mi kopa motywacji. Pamiętam, jak na samym początku wstydziłam się przy nim ćwiczyć i musiał siedzieć 40 minut w kuchni i pić 8 herbat pod rząd dopóki nie skończę treningu :D niedługo potem (chyba po to, żeby mnie dodatkowo motywować) kładł się na dywanie obok i jechał równo ze mną ABS z Mel B :D To on nauczył mnie odpowiedniej techniki przysiadów i martwego ciagu, od niego dostałam pierwszą sztangę, hantle, obciążniki i matę do ćwiczeń. Co sobotę razem wykonywaliśmy pomiary i zapisywaliśmy efekty. <3 Na weekendach zabiera mnie do swojej siłowni, żebyśmy mogli razem poćwiczyć. Wiem, że gdyby nie on pewnie poddałabym się po max 2 tygodniach jak to zwykle bywało (mój rekord to miesiąc ćwiczeń w tygodniu a w weekendy mocno zakrapiane imprezy).
Pół roku za mną, przede mną całe życie :)
Dziś jestem szczęśliwsza niż kiedykolwiek.
A Wy? Jakie macie motywacje? Co Was motywuje najbardziej?
Pozdrawiam :*